Mam na imię Inga, miesiąc
temu skończyłam osiemnaście lat. Powieść tą rozpoczynam dość infantylnym zdaniem,
lecz poprzez to chciałam pokazać jak infantylne było moje życie nim
dowiedziałam się, że… umieram.
Miałam wtedy szesnaście lat i
byłam jedną z tych nastolatek, dla których priorytetem były dobra materialne, markowe
ubrania, ekskluzywne kluby i książę, ten z czarnym, wyścigowym BMW. Winą za
moje zachowanie mogę obarczać rodziców, pytanie tylko, czy tych którzy mnie
spłodzili, czy tych którzy odpowiedzialni są za moje wychowanie. W domu dziecka
nie sądziłam nawet dwóch miesięcy przed tym, gdy zostałam adoptowana, a
przynajmniej tak wynika z akt, przypadkiem znalezionych przeze mnie w biurze
rodziców. Miałam wtedy skończone czternaście lat i jeszcze gorszy charakter.
Mimo to nie znienawidziłam ich za to kłamstwo, gdyby nie oni całe swoje
dzieciństwo spędziłabym wśród ludzi, którzy uważali mnie za kolejną wychowankę,
którą porzucili rodzice. Bo porzucili, nie zginęli w wypadku, ani nie pragnęli zatrzymać
mnie przy sobie za wszelką cenę. Po prostu mieli zbyt wiele planów, perspektyw
na przyszłość, które ja im przysłoniłam. Dziś, gdybym minęła ich na ulicy,
powiedziałabym im jedynie – dziękuje. Dzięki ich decyzji zostałam córką
uczciwych, poukładanych i sympatycznych ludzi, ludzi którzy mnie kochają.
Owszem, przez pewien czas miałam im za złe, że zataili przede mną ten przykry
fakt, jednak próbując stawić się w ich sytuacji, sama nie znalazłabym innego
wyjścia. Podarowali mi spokojne, beztroskie dzieciństwo przez co wyrosłam na
egoistyczną smarkulę. Nie boję się użyć tego określenia, do dziś patrząc w
lustro zastanawiam się ile osób usiłowałam zniszczyć poprzez moje okropne
zachowanie, a ile z nich straciło wiarę we własne możliwości kierując się moimi
słowami.
Sama nie interesowałam się
własną przyszłością. Nie wybiegałam marzeniami w przyszłość, każdy następny
dzień był kolejnym rozdziałem, który pisany był przeze mnie całkiem
spontanicznie. Byłam człowiekiem jak najbardziej odciętym do realistycznych
problemów, ale czy szesnastolatka powinna interesować się tym, gdzie pracowała
będzie za dziesięć lat, czy tym ile będzie miała dzieci, gdzie będzie mieszkała
i czy zdoła utrzymać rodzinę? Otaczający mnie ludzie, znajomi, rodzina
pokazywali mi, że jestem jedną z ważniejszych osób w ich życiu, a wręcz udowadniali,
że są w stanie skończyć za mną w ogień. Czułam się bezpieczna, że żadne
problemy mnie nie dotyczą.
Niestety
tamtego dnia zapomnieli oni o swoich obietnicach. Nie wiem czy bardziej
przeraził mnie fakt, że jestem chora, czy widok mojej najbliższej przyjaciółki
w ramionach mojego ukochanego. Dzień ten pamiętam bardzo dobrze. Wróciłam
właśnie z zakupów, szczęśliwa z powodu torebki, która tak idealnie pasowałaby
mi do moich butów. Moje samopoczucie zmieniło się diametralnie, gdy zobaczyłam
zatroskanie miny rodziców. Nigdy nie okazywali oni swoich słabości, spędzali
wiele czasu w towarzystwie znajomych, na ogniskach czy bankietach. Patrzyłam
tak na ich twarze i czytałam z nich jak bardzo przytłacza ich ta sytuacja.
Jak zareagowałam, gdy dowiedziałam się, że mam białaczkę? Nie byłam wściekła, ani zła. Nigdy nawet nie zadałam sobie pytanie, dlaczego mnie to spotkało. Równie dobrze, w ten sposób pytałabym, dlaczego to nie ty najbliższe dwa lata spędzisz w szpitalu, tylko ja. Może z drugiej strony nie byłam taką oschłą jędzą? Może była to jedynie maska, którą porzuciłam wraz z zaakceptowaniem choroby? Czy może próbowałam grać naiwną dziewczynkę, boją się, że będę rozliczona za swoje zachowanie przez samego Boga. Nie byłam w tym czasie nawet prawdziwą chrześcijanką. Wiara nie odgrywała w moim życiu zbyt dużej roli, była wręcz obowiązkiem narzuconym przez rodziców. Zdałam sobie jednak sprawę, że ten na górze, którego niektórzy tak kochają, a inni wręcz w niego nie wierzą, obarczył mnie tą chorobą, ponieważ miał pewność, że jestem jedną z tych osób, które zdołają ją pokonać.
Do jakiego więc doszłam wniosku, gdy tego samego dnia zobaczyłam Piotrka, chłopaka, który był moją pierwszą i jedyną miłością w objęciach Magdy, mojej przyjaciółki? Że jestem strasznie silną osobą, ponieważ dam sobie radę z tym wszystkim.
***
Dobry wieczór. Nie będę zaśmiecała tej strony informacjami o mnie, co jest zupełnie zbędne. Chciałabym przedstawić Wam blog, blog o walce, o życiu dziewczyny, która traci wszystko by powrócić do "gry" jako zupełnie inny, lecz lepszy człowiek.
Baaardzo ladnie to napisałaś...trochę żałuję, że ja nie potrafię napisać czegoś równie prosto, a ciekawie i w wyjątkowy sposób. Zero kombinowana, ale się opłaca ;)
OdpowiedzUsuńPoczątek ten powstał w dwóch wersjach. Niestety po wielu rozważaniach wybrał tą bardziej zwięzłą, po prostu chciałam uniknąć przerostu formy nad treścią i mam nadzieję, że z pozytywnym skutkiem. ;)
UsuńŚwietnie piszesz, jestem z Ciebie dumna :) Widzę, że kreujesz swoją historie na książce "Jesienna miłość" - Nicholas Sparks. Bardzo dobry pomysł, genialnie się czyta i naprawdę mam ochotę na więcej, czekam na resztę;)
OdpowiedzUsuńNa początku, dziękuje ślicznie :)
UsuńRównież wydaje mi się, że ten początek może wzbudzać podejrzenia, że jest to "gorsza" wersja Sparks'a. Mogę jedynie zapewnić, że są to jedynie pozory, a historia ta będzie miała całkiem inny przebieg, inne aspekty będą poruszane, jak i inne wartości będą stawiane na piedestale. :)
To opowiadanie to będzie coś :) Czuje, że z niecierpliwością będe czekać na kolejne wpisy :) Mam tylko jedną prośbę... dodawaj tu częściej rozdziały niż na tym drugim blogu :p
OdpowiedzUsuńA dziękuje! :) Postaram się, aby wpisy pojawiały się częściej i prawdopodobnie tak będzie, gdy zamknę poprzednią historię. ;)
Usuń"dlaczego to nie ty najbliższe dwa lata spędzę w szpitalu, tylko ja." Powinno być chyba "spędzisz"? Ale świetne opowiadanie, chociaż imię Inga pamiętam dobrze z dawnych wpisów, czekam na kolejne kochana ;*
OdpowiedzUsuńtak, tak słownik musiał mi błędnie poprawić, dzięki za czujność ;)
Usuńimię Inga już było, lecz było ono jedynym, które idealnie pasowałoby do jej osobowości. :)